środa, 5 listopada 2014
Rozdział III - "Żyje się chwilą"
Ekipa Resoviaków, złożona z Igły, Busza, Fabiana, Alka i Jochena umówiła się w jednej z elegantszych rzeszowskich knajp (z pięknym widokiem na znany wszystkim pomnik waginy) na małe przyjątko z okazji rozpoczęcia sezonu, oraz celem uczczenia polskiego mistrzostwa świata, gdyż, jak wyjaśnił Igła rozbawionej żonie, czczenia mistrzostwa nigdy nie za wiele.
Umówili się panowie na godzinę siódmą, Fabian jednak zdołał się spóźnić. Jego nowiutki samochód postanowił znienacka zademonstrować problemy z zapłonem i gdy Fabian przekręcił kluczyk, zamiast regularnego pomruku silnika rozległo się przeraźliwe rzężenie.
- Złom - rzekł Drzyzga w przestrzeń. Po czym przekręcił kluczyk jeszcze raz.
Samochód zarzęził jeszcze raz.
- Pieprzony złom - rzekł siatkarz, po czym spojrzał na mankiety swej modnej, czerwonej koszuli. Przecież nie będzie grzebał w trzewiach auta, zestrojony jak stróż na Boże Ciało. - Odpal, kutasino!
Silnik zaskoczył dopiero wtedy, gdy Fabianowi skończyły się wulgaryzmy.
W ten sposób pod knajpą znalazł się kwadrans po siódmej. Zaparkował, średnio prosto, na pierwszym wolnym miejscu, jednym susem pokonał cztery schodki wiodące do restauracji, spojrzał w okno, szukając na sali kolegów i zamarł.
Między stolikami szła absolutna bogini.
Przepiękna blondynka, z włosami do ramion ciemna, nie żadne tlenione pudło, płynęła w stronę okna, za którym stał Fabian, a krótka, choć nie wyzywająca, ciemnoczerwona sukienka falowała wokół jej ud i wdzięcznie opinała najzupełniej boskie krągłości jej ciała.
- Normalnie truskaweczka z bitą śmietaną - mruknął Drzyzga i rzucił się do wejścia. Sam nie wiedział co chce zrobić, paść do czerwonych szpilek, kończących te niebotyczne nogi, rzucić zgrabnym onelinerem dla rozpoczęcia konwersacji, czy też wzorem pewnego kolegi z Bełchatowa wykonać publiczny striptis, jego ogłuszony zjawiskiem mózg podpowiadał mu jednak, że coś zrobić trzeba.
Fabian runął przeto do wejścia, drzwi jednak sprawiły mu niespodziankę, bo ich szklana tafla ani drgnęła. Z głuchym "bonnnnng!" siatkarz rozpłaszczył się na szybie, patrząc z głupią miną na odchodzące już bóstwo, które obejrzało się przez ramię i posłało mu spojrzenie pełne niechęci? Strachu? Politowania? Nie potrafił odszyfrować.
- Te, glonojad, odklej się od tej szyby, bo ci rachunek za czyszczenie zaraz wystawią - pouczył Igła, wystawiając głowę przez drzwi. Zapatrzony w zjawisko Fabian nawet nie zauważył jego nadejścia. - Szkoda, że kamery nie wziąłem, skoro już takie występy dajesz.
- A to nie, ja ten, zamknięte było, znaczy nie trafiłem w otwarte - wytłumaczył mętnie Drzyzga, odlepiwszy się od szkła. - Stary, ale laskę widziałem, nie uwierzysz!
Krzysiek uniósł obie dłonie.
- Z tym nie do mnie, tu znajoma Iwonki pracuje - oznajmił stanowczo, wciągając kolegę do środka. - Zobaczy, że się na jakąś gapię i życia nie będę miał. Chłopakom się pochwal.
- Babeczka z kremem śmietankowym, jak Boga kocham! - mózg Fabiana zafiksował się na metaforach spożywczych.
Tymczasem Julia, ona to była bowiem tą boginią, rozpoznała w rozpłaszczonej na szybie zmazie Fabiana, bez żadnego wysiłku. Co gorsza, w drodze powrotnej z toalety zlokalizowała także stolik, przy którym Igła sadzał właśnie rozanielonego Drzyzgę, a wśród zajmujących rzeczony stolik facetów od pierwszego rzutu oka poznała Rafała Buszka.
I poczuła szaloną ochotę, by do własnego stolika wracać, przekradając się na czworakach pod innymi. Wprawdzie nie mogłaby przy tym udawać, że szuka okularów, bowiem Wera nakazała jej nałożyć szkła kontaktowe, ale przynajmniej nikt by jej nie widział.
- Tu masz menu i kartę win, wybierz coś - rzekła z roztargnieniem Wera, po czym spojrzała na przyjaciółkę. - A coś ty taka czerwona? Stało się coś?
- Tam są siatkarze! - wysyczała konspiracyjnie Julia, zasłaniając się starannie szeroko otwartym spisem dań i napojów, który na szczęście format miał bardzo pokaźny. - Z Resovii!
- No to co z tego? - zdziwiła się Wera. - Przecież nie gryzą chyba? Który to stolik?
Julia wystawiła jeden palec nad kartę dań i wskazała we właściwą stronę. Wera obejrzała się dyskretnie.
- Jeden się na ciebie gapi jak cielę na malowane wrota - oznajmiła. - Taki czarniawy i ma strasznie dużo zębów.
- To Fabian Drzyzga! - zaświszczała Julia zza menu.
- Nie zachowuj się jak psychiczna - pouczyła Wera, zmuszając ją do opuszczenia zasłony. - O, jeden na ciebie spojrzał, ale przystojniak,a niech mnie! Nieśmiały chyba, bo strasznie się rumieni.
Julia łypnęła okiem, w sam czas by zobaczyć, jak Buszek odwraca od niej wzrok, oblewając się pąsem.
- Rafał... - wyrwało jej się.
- A, Rafał - Wera poruszyła znacząco brwiami. - Czekaj, tego małego z okrągłymi oczkami, który właśnie dusi się ze śmiechu, to ja chyba znam. To nie jest Ignaczak? Wywiadu u nas udzielał, razem z tym brodatym i Antigą.
- Tak, to jest Igła - rzekła Julia. - Oni mnie w ogóle nie interesują i nie zamierzam z nimi rozmawiać.
- Ależ zamierzasz, słonko, zamierzasz - odparła pobłażliwie Wera, kiwając na kelnera. - Który tam jest do wzięcia? Pawianek z zębami? Ten słodki Rafałek?
Julia zalała się pąsem nie gorzej niż przed chwilą Buszek.
- Ach - Wera uśmiechnęła się jak sfinks. - Porozmawiasz zatem z panem słodziasznym, już moja w tym głowa. Ale najpierw napijemy się wina. Kelner, butelkę malagi!
- Chyba oszalałaś! - zaprotestowała Julia półgębkiem. - Mam podrywać facetów?!
- No raczej nie zakonnice - odparła Wera. - Co ci właściwie szkodzi? Przecież nie mówię, że powinnaś go zaciągnąć za krawat na zaplecze i tam przelecieć, tylko porozmawiać. Chwila rozmowy z fajnym facetem, to takie straszne?
- On nie ma krawata, a nawet gdyby miał, nigdzie bym go za niego nie wlokła - odparowała Julia, ściszając zaraz głos, bo przy stoliku pojawił się kelner z winem. - Poza tym wybij sobie z głowy.
- Sama mówiłaś, że cię lubi - Wera śledziła z aprobatą wzrost poziomu czerwonego płynu w kieliszku. - W czym problem? Nie mów, że pękasz.
To stwierdzenie działało na Julię od najmłodszych lat jak płachta na byka. W dzieciństwie, zdarzyło jej się po takiej odzywce ze strony rówieśników zjeść żywcem dżdżownicę, przeszła także o północy przez wiejski cmentarz, właśnie po to, by udowodnić kuzynom, że nie pęka. Jako dorosła kobieta zaś skoczyła ze spadochronem, tylko dlatego, że kolega śmiał się z niej, że pęka i nie da rady.
- Ja pękam? - wysyczała teraz do kuzynki. - Ja?!
- Ty - odparła bezczelnie Wera. - Pękasz przed jednym chłopaczkiem z buźką jak z porcelany.
- Po pierwsze Rafał nie jest chłopaczkiem, a po drugie, ja wcale nie pękam, tylko nie chcę! - odparła Julia stanowczo.
- Akurat - prychnęła Wera.
- Składa pani zamówienie? - zapytał kelner.
Julia dźgnęła palcem na oślep w kartę dań.
- To poproszę - rzekła. - Nie denerwuj mnie, nie mam na to ochoty!
- To zamawia pani, czy nie? - zdziwił się kelner.
Julia przez chwilę patrzyła na niego jakby był trzyrękim kosmitą o fioletowej skórze.
- A, znaczy tak, oczywiście, zamawiam - odparła.
- Znaczy się, pękasz - rzekła Wera złośliwie, gdy tylko kelner zniknął z horyzontu.
- Nie! I zaraz ci to udowodnię! - w głosie Julii zadźwięczała stal.
Na udowodnienie Weronice, że nie jest tchórzliwym słabeuszem, Julia musiała poczekać jeszcze dobre pół godziny, bowiem Resoviacy zajęli się konsumpcją zamówionej kolacji.
Popijając malagę postanowiła skupić się na swoim posiłku tak, by nie przegapić ewentualnej okazji do zagadania Rafała. Nie mogła ot tak podejść do całej grupki, musiała poczekać i mieć nadzieję, że Buszek wybierze się na stronę albo na papierosa, chociaż druga opcja wydawała jej się raczej nierealna. Na stronę wyszli już wszyscy oprócz niego, przez co panna Płaneta poczęła niecierpliwie stukać nóżką od kieliszka. Nie uszło to uwagi Weroniki, która uśmiechnęła się przebiegle pod nosem, udając że szuka w karcie deseru.
- I co mam zamawiać drugą rurkę z kremem? - zapytała jadowicie słodko.
Julia zmierzyła ją morderczym wzrokiem.
- Pójdzie ci w boczki i twój boski Aleksy cię rzuci. - odpowiedziała równie złośliwie.
Kuzynka wydała z siebie urwane sapnięcie.
- Aleksy całuje ziemię po której stąpam a ciastko nie pójdzie w boczki tylko w cycki. - odpowiedziała machając na kelnera.
Tymczasem przy stoliku Resoviaków nastąpił przełom, Rafał wstał ze swojego miejsca ruszając w stronę holu. Julia wytargała z minimalistycznej torebki srebrne mini lusterko przeglądając się w nim. Z trudem odczekała kilka minut, gdyż domyśliła się że Buszek poszedł na stronę i głupio będzie przydybać go przy WC- ie. W końcu niespiesznie wstała od stołu zmierzając w tym samym kierunku w którym wcześniej ruszył siatkarz.
Gdy nie była już widoczna ani przez Werę ani przez towarzyszy Rafała, przyśpieszyła kroku lawirując na wysokich obcasach znienawidzonych szpilek. Gdy weszła do holu straciła równowagę, szybko jednak odzyskała pionową pozycję. W tym momencie drzwi od męskiej toalety otworzyły się i wyszedł z niej Rafał, który na widok nieznajomej w czerwieni oblał się pąsem.
Boże... dlaczego akurat w takim momencie na jego twarz wypływa ten pieprzony rumieniec? Całe życie prześladował go zawsze wtedy, gdy kogoś poznawał albo wydarzenie było transmitowane przez telewizję. Jego była żona nazywała go swoim porcelanowym księciuniem. Czy on wyglądał jak księciunio z Gumisiów? Albo porcelanowa figurka?
- Przepraszam która godzina?- zapytało go blondwłose zjawisko, rozsiewając wokół zapach seksownych perfum.
Owy zapach seksowności to Obssesion Night by Kelvin Klein którym Weronika spsikała Julkę przed wyjściem. Perfumy były prezentem urodzinowym i młoda adeptka prawa używała ich bardzo rzadko, bo też nie był to zapach na co dzień.
- Moja ostatnia...- wyrwało się siatkarzowi. - Znaczy się dwudziesta pierwsza trzydzieści siedem. - dodał coraz bardziej speszony.
- Czy pani często tu przychodzi? - rzucił Rafał desperacko, usiłując podtrzymać rozmowę.
Julia spojrzała na widoczne za jego plecami drzwi toalety, zamrugała, po czym uświadomiła sobie, że siatkarz ma raczej na myśli restaurację, a nie przybytek fizjologii. Zaraz potem dotarło do niej, że Rafał odezwał się do niej per "pani", chociaż byli na ty od jakiegoś czasu.
- Bo widzę tu panią pierwszy raz, chociaż jestem od niedawna w Rzeszowie, ale pani chyba też?- ciągnął Buszek, płonąc coraz potężniejszym rumieńcem. - W ogóle przepraszam, nie przedstawiłem się. Mam na imię Rafał.
Nie poznawał jej. Ta myśl tłukła się po czaszce Julii jak nietoperz wśród serpentyn. On jej nie poznawał. Spojrzała na wyciągniętą prawicę siatkarza.
- Wera - palnęła. - Bardzo mi miło.
On jej nie poznał. Cholera. Cholera jasna i psiakrew.
Kiedy oni grzęźli w słowach, próbując uciąć niezobowiązującą pogawędkę, przy stoliku siatkarzy krzyżowały się dowcipy i cięte riposty. Poziom wina w butelce opadł niemal do zera, poziom humoru proporcjonalnie wzrósł, wspominano mistrzostwa, sypały się anegdotki z życia reprezentacji, nie tylko polskiej, ale i niemieckiej, ściśle z Polakami przecież skumplowanej.
Panowie dochodzili do siebie po salwie homeryckiego śmiechu, wywołanej kolejną opowieścią niezawodnego Igły, gdy ktoś wreszcie odnotował nieobecność Rafała.
Tym kimś był Jochen, rżący tak, że aż pokładał się na boki, opierając się o puste krzesło obok. Ogarnął wzrokiem puste siedzenie, uspokoił oddech, otarł załzawione oczy i zapytał.
- A gdzie Bush?
- W kibelku chyba - Alek wzruszył ramionami.
- No ale poszedł i nie wraca! - stwierdził Jochen.
- Zatrzasnął się w kabinie? - zapytał złośliwie Fabian.
- Albo flirtuje z tą boginią, przez którą wlazłeś w szybę - subtelnie przyciął Igła.
- E, na pewno nie, przecież to ofiara - zaśmiał się nieszczerze Drzyzga. - Nie wystartowałby do niej, speniałby!
- No nie wiem - Alek pomachał kieliszkiem, po czym wskazal brodą stolik, przy którym samotna Wera sączyła kawę. - Tej dziewczyny też nie ma.
- Ale że z Busza taki amant? - zdziwił się Jochen.
- Stulcie dzioby, idą - syknął czujny Krzysztof.
Istotnie, zza rogu wyłoniła się najpierw Julia, z twarzą w kolorze sukienki, a zaraz za nią Rafał, czerwony niczym dojrzały pomidor.
- No no, nie poznaję kolegi - zamruczał dyskretnie Igła. - Czyżby nastąpił podryw?
Buszek nie zaczerwienił się tylko dlatego, że już był czerwony do granic możliwości.
- Żaden podryw, tylko pogadaliśmy chwilę - odparł.
- I od tego gadania się rumienisz jak prawiczek w noc poślubną? - zapytał złośliwie Fabian.
Przez chwilę Rafał był rozdarty między chęcią walnięcia Drzyzgi w ucho, a potrzebą zakrycia twarzy serwetką.
- Taką mam urodę - odparł w końcu. - Masz jakiś problem?
- Ja? Żadnego! - zarżał Fabian. - To ty chyba masz, z podrywaniem lasek.
- Podrywać to mogę sztangi na siłce - odciął się Buszek. - A laski nie potrzebuję, mam zdrowe nogi.
- Oj, nie udawaj debila - rzekł Drzyzga. - Wiesz o co mi chodzi.
- Wiem - odparł zimno Rafał. - I nie mam z tym problemu.
- Dobra, dobra, ja ci pokażę jak działa mistrz - powiedział Fabian chełpliwie.
Okazja nadarzyła się gdy zarówno panie, jak i siatkarze, opuścili lokal. Fabian przystąpił do szturmu na parkingu, przecinając drogę Julii, zmierzającej do samochodu kuzynki.
- Piękna noc, prawda? - zagaił. - I całkiem gorąca, zwłaszcza w towarzystwie takiej laski jak ty.
Julia przypomniała sobie szyderę w jego spojrzeniu, wtedy w klubie, gdy wcale nie wyglądała jak "taka laska".
- Taka laska - ciągnął Fabian. - nie powinna chodzić po mieście sama. Tylko z prawdziwym mężczyzną.
Siatkarze za jego plecami zaprezentowali reakcje zróżnicowane. Alek tłumił chichot, Jochen kręcił głową z niesmakiem, Rafał patrzył na Julię przepraszająco, a Igła wykonał klasycznego facepalma.
Julia spojrzała na Fabiana, z góry, mimo, że był od niej o wiele wyższy, i do tego lodowato.
- Nie widzę tu prawdziwego mężczyzny - odparła, głosem, który mógłby zamrozić na kamień połowę Podkarpacia. - Bo przecież nie uznam za takiego pętaka, kóry podrywa kobiety na czerstwe teksty.
Drzyzdze nieco zrzedła mina.
- Ja tylko chciałem pomóc, bo to wie pani w mieście nocą, niebezpiecznie... - zatoczył ręką dookoła.
Julia obrzuciła spojrzeniem prawie zupełnie pustą ulicę.
- Zakuty łeb to pan ma - odparła cierpko. - Ale innych kwalifikacji na rycerza brak. Dobranoc panu.
To rzekłszy odwróciła się i pomaszerowała do samochodu.
- Przepraszam za tego półgłówka - rzekł Buszek, doganiając ją. - Koniecznie się uparł pokazać mi jak wygląda podryw. Powinienem był go powstrzymać.
- Nie szkodzi - odparła Julia. Zatrzymała się i spojrzała w jego jeżynowe oczy. - Mnie nic się nie stało, a pan za niego nie odpowiada.
- Zobaczymy się jeszcze? - wyrwało się Rafałowi.
- Może kiedyś... - odparła, wsiadając do samochodu.
Kiedy samochód obu pań jął znikać w mrocznej dali ulicy, Alek podszedł do Fabiana, wciąż stojącego jak słup, z niedomkniętymi ustami.
- No dobra, mistrzu podrywu, błysnąłeś nam skilem, a teraz czas do domu - rzekł i klepnął go w ramię.
- Jak ona... Co ona...? - jęknął Fabian.
- Samo życie, młody - mruknął sentencjonalnie Igła.
________________________________________________________________
Witajcie!
Szybko, bo ja(Fiolka) korzystam z komputera młodszego brata.
Długo nas tutaj jak i na Pełni Grzechu nie było za co przepraszamy, gdyż w dużej mierze nie zależało to od nas.
Mój komputer przechodzi ciężkie chwile i chwilowo nie jestem w stanie pisać tak często jak niektórzy by chcieli. Jeśli ktoś czuje się zawiedziony/obrażony to wiedzcie, że bardzo mi przykro ale napaści w stylu: "Weźcie sobie kogoś do pomocy jak nie ogarniacie" nie będę komentować. To nasz blog i my ustalamy reguły oraz częstotliwość rozdziałów. Gdy zaczynałyśmy Julkę nie wiedziałam, że będę cały czas naprawiała mojego laptopa.
Mimo wszystko życzymy miłego czytania
Fiolka&Martina :)
wtorek, 30 września 2014
Rozdział II - Drzazga mojej wyobraźni czasem zapala się od słowa
Wraz z nadejściem trzeciego października Julia miała stawić się na wyznaczony staż w biurze prasowym Asseco Resovii.
Z jej kawalerki na Podpromie 10, gdzie mieściły się biura zarządu a także to miejsce, które interesowało ją najbardziej szło się niecałe dziesięć minut spacerkiem. Może i Rzeszów nie był jakąś wielką metropolią, ale gdyby rano musiała przedzierać się w korku przez miasto straciłaby na pewno pół godziny, które można było spożytkować na wyspanie się. Posada stażystki w biurze oficera prasowego brzmiało co najmniej jakby pracowała z rzecznikiem komendy wojewódzkiej.
Długo zastanawiała się nad tym jak właściwie powinna się ubrać? Prace biurowe i te w sektorze publicznym wymagały odpowiedniego dress codu , ale z drugiej strony ta cała Asseco Resovia była klubem sportowym i najważniejsze osoby w nim pracujęce nosiły dresy.
Pani Katarzyna Zięba, czyli jej bezpośrednia przełożona w mailu nie wspominała o tym jak ma się ubrać, więc Julka postanowiła zdać się na swój gust. A sama musiała przyznać się bez bicia, że wyczucie stylu miała fatalne. Większość damskiej populacji w tym jej rodzona matka, robiły wszystko by wyglądać atrakcyjnie, nawet za cenę spuchniętych od szpilek nóg i piersi ściśniętych przez niewygodne biustonosze z fiszbinnami. Julia zupełnie nie rozumiała tego podejścia, co prawda znienawidzone przez wszystkich narzędzie tortur w postaci stanika nosić musiała, ale już na przykład takie stringi to nigdy w życiu. Jej światowa kuzynka Weronika nie miała w swojej garderobie ani jednych porządnych majtek, same wąziutkie paseczki wbijające się w tyłek. Jak ludzkość nastawiona na wygodę mogła coś takiego wymyślić?
Julia spojrzała na swoje odbicie w lustrze, rozczochrane od snu włosy i całkiem zgrabne ciało ubrane w bawełniane majtki i babciny jak mawiała Weronika, wygodny stanik.
Czym prędzej wysupłała z szuflady czerwone rajstopy Den60 w subtelny czarny wzorek, do tego jeansową spódnicę w łydkę i swoją ulubioną kraciastą koszulę. Z niesfornymi blond włosami od zawsze miała problem a tajniki fryzjerstwa jak i te modowe były jej całkiem obce. Przygładziła więc fryzurę odrobiną żelu, związując je finalnie w niedbałego kucyka. Najgorzej było z twarzą a właściwie ze zrobieniem odpowiedniego makijażu. Co prawda niezawodna Werka, gdy tylko przyjeżdżała do Rzeszowa kupowała jej tony kosmetyków w postaci pudrów, kremów bb, korektorów, baz pod makijaż, serum pod oczy i wszystkiego tego, co tylko desperacja kobiet zdążyła wymyślić.
Julka pamiętała doskonale te niekończące się wykłady Weroniki o robieniu makijażu i kolejności nakładania poszczególnych specyfików. Gdy kuzynka była w mieście, panna Płaneta zawsze miała na sobie olśniewający make up. Gdy tylko kuzynka wyjeżdżała wracała do starego looku czyli obojętnie jaki puder, rzęsy posklejane tuszem i bezbarwna szminka gdy musiała gdzieś wyjść i zupełnie nic gdy siedziała w domu. Makijaż niechybnie wynaleźli faceci, chcący doprowadzić kobiety do czarnej rozpaczy i raka skóry.
Trzeba również nadmienić, że garderoba Julki wcale nie składała się li i wyłącznie z drwalskich koszul, bojówek, bawełnianych majtek a la spadochron oraz bezkształtnych spódnic.
Julia doskonale wiedziała o tym, że na najwyższej półce w przepastnej szafie przedpokojowej ma ubrania nadające się dla dwudziestoczeroletniej kobiety. Kuse sukienki, wytarte jeansy, legginsy, szpilki wszystko to było w jej posiadaniu, ale dziewczyna wolała o tym zapomnieć. Z tym rozdziałem życia zdążyła się już się rozstać i tylko dlatego, że nie chciała wkurzać Weroniki czasem wracała do starego wyglądu.
- Nigdy nie poznasz faceta jak będziesz ubierała się po drwalsku. - rzekła któregoś dnia Weronika. - Nie wiem co ci się stało, kiedyś potrafiłaś się ubrać jak kobieta.
- Może i potrafiłam, ale nie byłam szczęśliwa w tych przebraniach. Sukienki, najmodniejsze bluzki i buty ze znanych sieciówek nie robią na mnie wrażenia, nie wyrażają mojej osoby.
- A te łachmany i sowie okulary to wyrażąją? To jest jakiś image na odsunięcie od siebie facetów? Nawet dziewięćdziesięcioletni dziadyga z nieruchomością między nogami na ciebie nie poleci! - ryknęła na całą restaurację.
- A te łachmany i sowie okulary to wyrażają? To jest jakiś image na odsunięcie od siebie facetów? Nawet dziewięćdziesięcioletni dziadyga z nieruchomością między nogami na ciebie nie poleci! - Wera ryknęła na całą restaurację.
Julia tylko wzruszyła ramionami i na tym rozmowa się skończyła.
Otrząsnąwszy się ze wspomnień Julka skończyła się przygotowywać, uświadomiła sobie, że musi pędzić i w biegu porywając obszerną, zgniłozieloną kurtkę z wieszaka (nowy nabytek z magazynu dla leśników, zdobyty dzięki uprzejmości wuja-leśniczego), wypadła z mieszkania.
Do siedziby Resovii zdążyła na czas, ceną był jednak brak śniadania. Na dzień dobry została usadzona za komputerem, a na biurku wylądował stos niezmiernie nudnych raportów do przepisania. Autor ich dysponował niezbyt czytelnym charakterem pisma, a nieczytelność owa wzrastała mu w miarę pisania. Julka rzuciła okiem na ostatnie akapity pierwszego raportu, wyglądające tak, jakby napisano je w alfabecie arabskim i westchnęła. Lekko nie było.
Koło dziesiątej zaczęło jej burczeć w brzuchu, tak bowiem mściło się przychodzenie do pracy bez śniadania. Koło jedenastej do burczenia dołączyły bulgoty, a gdy wskazówki zegara zbliżać się poczęły do dwunastki, dłonie Julki drżały na klawiaturze, a arabskie gzygzoły z raportu tańczyły jej przed oczami.
Kolejny pomruk, dobywający się z pustego żołądka Julii zabrzmiał jak grzmot nadchodzącej burzy, przetaczając się po całym biurze. Nawet szefowa wyjrzała zza komputera.
- Przerwa na lunch - rzekła odruchowo.
Julia popędziła niczym strzała korytarzami klubu do upragnionej oazy, czyli miejsca, gdzie stały dwa automaty, jeden z kawą, drugi z kanapkami, batonikami i innymi zapychaczami. Drżącymi dłońmi wrzucała drobne w odpowiednie otwory i naciskała przyciski, pierwszym łykiem kawy sparzyła sobie usta, a folię na kanapce z serem i sałatą rozerwała zębami, jak człowiek pierwotny.
Maszerowała do biura, pochłonięta żarłocznym pożeraniem kanapki do tego stopnia, że świat zniknął jej z oczu. Nie dostrzegła również kartonu, który w tak zwanym międzyczasie ktoś wystawił na korytarz, a który zawierał jakieś niepotrzebne szpargały, pozbierane przy okazji porządków w którymś z klubowych pomieszczeń.
Potknęła się o ten karton i runęła z rozmachem, gubiąc przy tym okulary.
Ręka Julii, trzymająca kubek z kawą, opisała krótki łuk. Zawarta w naczyniu ciecz wychlupnęła na zewnątrz i rozbryzgała się na gorsie osoby idącej z przeciwka.
Trzeba trafu, że osobą tą był Rafał Buszek, przebrany już w cywilne ciuchy, gdyż wybierał się na miasto. Trafiony znienacka gorącą kawą w pierś ryknął jak ostatni tur z jaktorowskiej puszczy i cofnął się o krok.
- O rany... - jęknęła Julia, gramoląc się z nieco pogniecionego kartonu. - Przepraszam! Ja nie chciałam! Nic panu nie jest?
Rafał, ochłonąwszy z pierwszego wstrząsu, zlokalizował leżące na podłodze okulary i podał dziewczynie.
- Proszę - rzekł. - Nic się nie stało.
Julia nałożyła szkła na nos i zamarła, jej oczom dopiero teraz ukazała się ogromna, brązowa plama na eleganckiej, szaroniebieskiej koszuli Buszka.
- Matko sałatko! - wykrzyknęła. - Ale narozrabiałam! Odkupię panu tę koszulę!
Pamięć Busza piknęła przypomnieniem. Ależ tak, to ta przebrana za bieszczadzkiego pilarza dziewczyna, którą obryzgał błotem na Moście Tęczowym.
- Wygląda na to, że jesteśmy kwita - rzekł, uśmiechając się od ucha do ucha. - Ja cię ochlapałem błotem, a ty wyrównałaś rachunki kawą.
Julia przeniosła spojrzenie na twarz rozmówcy i zaczęła się śmiać.
- To może oszczędźmy sobie tę pralnię chemiczną i wypierzmy każde swoje oblane mienie? - zaproponowała wskazując ręką na oblany kawą gors koszuli Rafała.
- Właściwie to jeszcze nie mam pralki. - odpowiedział. - Ogólnie moje mieszkanie jest niekompletne, to jest mój powrót do Rzeszowa i teraz wynająłem inne mieszkanie.
- Spoko, mogę doradzić ci sklep z pralkami kupowałam tam swoją i ma tylko cztery guziki, nie trzeba za bardzo się wysilać żeby ją włączyć.
- Będę zobowiązany. - uśmiechnął się szeroko. - Słuchaj co ty właściwie tutaj robisz?
- Miałam zapytać cię o to samo. Pracujesz w którymś z biur?
- Pracuję, ale w sali ćwiczeń a potem na parkiecie hali.
- Jesteś siatkarzem Resovi? To dlatego jesteś taki wysoki. - Julka prawie załamała się swoimi głupimi pytaniami. Nie zdziwiłaby się, gdyby facet załamał się jej wsteczną inteligencją.
- Jestem ponownie od tego sezonu. Przeniosłem się z wypożyczenia w Olsztynie a ty w którym biurze pracujesz?
- Mam staż w biurze prasowym. Takie wynieś, przynieś, pozamiataj ale nie planuję kariery w tym przybytku chociaż staż proponowali godziwy więc wzięłam bo prawdę mówiąc na ostatnim roku trochę się nudzę.
- A co studiujesz?
- Jestem na ostatnim roku prawa. - odpowiedziała z dumą.
- Jakbym miał kiedyś problemy z prawem to będę wiedział do kogo uderzać. - zaśmiał się a wokół oczu zrobiły mu się delikatne zmarszczki. Ogólnie patrząc na niego, Julka czuła się dziwnie zadowolona. Rafał miał porcelanową cerę niczym pensjonarki w XIX wiecznych powieściach a gdy się śmiał albo peszył robiły mu się czerwone, kreskówkowe policzki. U kobiety było to cukierkowe, ale u faceta wyglądało obłędnie. Aż chciało się go przygarnąć i pomóc w kłopocie.
Julia już miała odpowiedzieć jakimś inteligentnym stwierdzeniem, gdy zza rogu korytarza wyłoniła się grupka wysokich facetów. Jeden z nich przypominający młodego Johna Travoltę spojrzał na nią niczym na okaz w gablocie muzealnej.
- Buszu podwieźć cię do domu?- zapytał "Travolta" .
- Będę wdzięczny.
- Ty a może nas przedstawisz swojej znajomej?- do rozmowy włączył się niższy z mężczyzn, wyglądający na kilka lat starszego i czymś ubawionego.
- Julka to Igła, Fabian a ten tutaj to Cichy Pit i na końcu tarabani się Alek. - Rafał posłusznie dokonał prezentacji. - A to jest Julka z biura prasowego.
Igła obejrzał uważnie mokrą plamę na piersi Busza.
- Rozgrzewała cię w ten zimny jesienny dzień? - zapytał niewinnie.
- To był rewanż - odparła Julia ze słodyczą. - Parę dni temu Rafał chłodził mnie zimną wodą z kałuży, gdy się zgrzałam na przejażdżce rowerowej.
- Jak dojdziecie do kąpieli nago przy świetle księżyca, to powiadomcie Krzysia - rzekł złośliwie Fabian. - Na pewno przyleci z kamerą!
Busz i Julka pokryli się rumieńcem, on pąsowym jak pensjonarka, ona nietwarzowym ceglastym, pozostali siatkarze zaś wybuchli śmiechem.
- To ja już pójdę, przerwa na lunch mi się kończy - rzekła Julka, zbierając z podłogi kubek po kawie i niedojedzony szczątek kanapki w zwojach celofanu.
- Ja się skoczę przebrać - dodał Buszek, po czym spojrzał na Julię. - Do zobaczenia.
Julia, poczuła, że się rumieni jeszcze bardziej, umknęła więc czym prędzej, zwłaszcza że sobowtór Travolty uśmiechał się pod nosem, cokolwiek jakby wrednie. Po prostu czuła jego nie wypowiedzianą jeszcze szyderę, wiszącą w powietrzu.
Widząc to Rafał zamordował spojrzeniem Fabiana, po czym sam popędził do szatni, skąd wrócił w bluzie od klubowego dresu.
- Od kiedy to nasze biuro prasowe zatrudnia babochłopy? - zagaił Fabian beztrosko, gdy ruszyli wreszcie na parking.
- Fabian, licz się ze słowami - poprosił łagodnie Rafał.
- Bo co, zakochałeś się w tym pasztecie z brylami? - prychnął Drzyzga.
- Pawianku, chcesz kilka lekcji kultury osobistej? - zainteresował się Igła. - Znam taką, co chętnie ci udzieli. Marian się nazywa. Powiem jej jak się wyrażasz o kobietach, zamknę was w jednym pokoju...
- ...A nam będzie potem brakować zawodnika, bo żywy on z tego nie wyjdzie - dokończył Pit, który miał przyjemność poznać rudowłosą przyjaciółkę kuzynki Krzysztofa.
- Taka ostra? - zainteresował się Alek.
- Krokodyl to przy niej pikuś - odparł Igła, niemal dumnie. - To co, Pawianku, piszesz się?
- A spadaj! - Fabian odskoczył od niego na bezpieczną odległość, tak jakby Krzysiek miał zaraz wytrząsnąć Rudą z rękawa.
- To na przyszłość uważaj co gadasz - poprosił Igła. - Nie siej bucery.
Fabian wymamrotał coś niewyraźnego, po czym zamilkł, lekko obrażony.
Zanim pierwszy dzień Julii w nowej pracy dobiegł końca, podniósł ją lekko z krzesła długaśny esemes, wysłany przez Werkę.
"Przybywam, babo jedna, zabieram cię na imprezkę. Odmowy nie przyjmuję, jaskiniowcu jeden, trzeba cię ucywilizować i zsocjalizować, zanim zaczniesz ganiać z maczugą za jedzeniem! I zapomnij o drwalskich ciuchach, zrobię cię na bóstwo! Widzimy się u ciebie, o wpół szóstej! Narka! W."
Powstrzymując chęć ucieczki w podkarpackie lasy, Julia wróciła grzecznie do domu. Wiedziała, że jak się Wera uprze, to nie ma na nią rady, dopnie swego i przebierze ją za kobietę, choćby miała ją najpierw ogłuszyć i związać taśmą samoprzylepną. A skoro tak, Julka wolała pominąć ogłuszanie i krępowanie i poddać się torturze dobrowolnie.
Po żywiołowym powitaniu pod budynkiem, w którym znajdowało się mieszkanie Julki, kuzynka, powiewając przewieszoną przez ramię torebką i raźno wymachując trzymanym w dłoni eleganckim neseserkiem popędziła na górę, relacjonując w biegu szczegóły podróży i dzieląc się plotkami z życia sfer rozrywkowych stolicy. Ledwie zaś Julia otwarła mieszkanie, Wera, z wprawą zawodowego policjanta, jęła dokonywać rewizji w jej szafach.
- No i co tak stoisz, lasiu? - spojrzała przez ramię na osłupiałą Julię, nie przestając szperać na półkach. - Biegusiem pod prysznic! Włosy też umyj! Czeka cię tu wielki makeover!
- Ale coś zjeść... zaprotestowała słabo Julia.
Rozpędzona Wera była jak tornado.
- Zjemy na mieście! Zmiataj do łazienki, no już!
Kiedy dwadzieścia minut później odziana w szlafrok Julia wychynęła z przybytku higieny w charakterze mokrowłosej syreny, na wersalce spoczywał już skompletowany strój. a kuzynka, z morderczym błyskiem w oku otwierała swój neseser.
- Co to jest? - spytała Julia.
- Ciężka artyleria, skarbie - odparła triumfalnie Wera. - Zaraz zrobię z ciebie boginię!
____________________________________________________________
Witajcie!
Po dość długiej przerwie, spowodowanej brakiem czasu oraz trwającymi MŚ, wracamy z Julką i Buszem Lee oraz ich historią.
Jak zapewne zauważyłyście w tekście było nawiązanie do Run to you. Otóż oba opowiadania będą się lekko zazębiać i czasami pojawią się bohaterowie tamtej opowieści.
Życzymy miłego czytania oraz mamy nadzieję że Wam się spodoba.
Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)
poniedziałek, 18 sierpnia 2014
Rozdział I - Jestem Julią
"Jestem Julią
mam lat 23
dotknęłam kiedyś miłości
miała smak gorzki
jak filiżanka ciemnej kawy
wzmogła
rytm serca
rozdrażniła
mój żywy organizm
rozkołysała zmysły
odeszła
Jestem Julią
na wysokim balkonie
zawisła
krzyczę wróć
wołam wróć
plamię
przygryzione wargi
barwą krwi
nie wróciła
Jestem Julią
mam lat tysiąc
żyję - " - Halina Poświatowska
Srebrna toyota przedzierała się przez Rzeszów wśród mgieł październikowego poranka. Za kierownicą tego pojazdu siedziała jedna ze świeżo wzeszłych gwiazd polskiej siatkówki, Rafał Buszek. Siedział i dumał, o losie, który najpierw przerzucał go z klubu do klubu, teraz zaś hojnie sypnął mu sukcesami zawodowymi na niwie reprezentacji kraju, dając tym wstęp do drużyny macierzystej, czyli Asseco Resovii.
"Kto nie ma szczęścia w miłości, ten ma w kartach" mawiała babcia Rafała, która nie stroniła od brydża, a i partyjki pokera też nie odmówiła. Najwyraźniej powiedzenie owo odnosiło się także do kariery zawodowej, bo świetna passa sportowa Buszka okazała się ostatnim gwoździem do trumny i tak sypiącego się małżeństwa. W sumie nie było za bardzo czego ratować, drogi siatkarza i jego żony rozeszły się już dawno, a cokolwiek ich połączyło, zgasło bezpowrotnie.
Więc nie walczyli. Rozwiedli się za porozumieniem stron, tak samo cicho i kulturalnie jak się pobrali, oddali klucze mieszkania, które wynajmowali w Olsztynie i było po wszystkim. W progi Asseco Buszek wkraczał już jako nieskazitelnie wolny człowiek. Wolny, aczkolwiek czujący się nieco samotnie. Wracanie do zupełnie pustego domu nie było przyjemne, a jego zawód, powołanie i pasja w jednym - siatkówka, żądając ustawicznych wyjazdów nie pozwalała nawet na przygarnięcie psa.
Rafał ocknął się z tych melancholijnych rozmyślań, stwierdzając, że zupełnie na autopilocie, wjechał na tęczowy most i właśnie mija jakiegoś rowerzystę, po chamsku na niego chlapiąc błockiem z kłuży w którą wjechał. Na samym moście zatrzymać się nie mógł, zjechał zatem na pobocze w pierwszym nadającym się do tego miejscu za mostem i wyskoczył z samochodu, akurat we własciwym momencie by stwierdzić, że pechowy rowerzysta właśnie wyrżnął się w kolejnej kałuży.
Popychany poczuciem winy oraz uczynny z natury Buszek podbiegł do cyklisty, chcąc podać mu pomocną dłoń.
- Co za debil, okulary mi zachlapał! - sarknęła jego ofiara, głosem niewątpliwie damskim. - żłób kompletny!
- To ja - rzekł Rafał, pomagając rowerzystce wstać. -
- Co pan? - pod grubą warstwą błota na twarzy dziewczyny odmalowało się niezrozumienie.
- Ja jestem tym żłobem który panią ochlapał - wyjaśnił Buszek. - Najmocniej za to przepraszam.
- Jak na żłoba jest pan całkiem nieźle wychowany - orzekła dziewczyna. Jej ubranie, drwalska koszula w granatową kratę i czarne bojówki, ociekało błotem.
Ogólnie przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy, gdyż nawet zmokła kura prezentowałaby się o niebo lepiej niż ona.
- Podwiozę panią do domu. - zakomenderował Buszek podnosząc rower z kałuży. - Daleko pani mieszka?
- Niedaleko. - odpowiedziała rowerzystka. - Ale nie wiem czy chcę podróżować z nieznajomym.
- Myślę, że to da się naprawić. Rafał Buszek. - przedstawił się lekko zniekształcając r.
- Julia Płaneta. - odpowiedziała nasuwając na nos sowie okulary w czerwonych oprawkach.
- Skoro uprzejmości mamy już za sobą to proszę wsiadać do samochodu a ja spróbuję umieścić rower w bagażniku.
- Zamoczę panu tapicerkę. - zauważyła Julia.
- Pal pieron tapicerkę. Ważne żebyś dotarła do domu. - przypadkowo przeszedł z rowerzystką na ty.
Panna Julia Płaneta nie dała się dłużej namawiać i wsiadła do ciepłego wnętrza samochodu. Wygrzebawszy w plecaku chusteczki higieniczne poczęła ścierać nimi błoto z dekoltu i szyi.
Rafał zdoławszy zapakować jednoślad do bagażnika podwiózł mokre nieszczęście we wskazany adres. Podał dziewczynie swoje dane solennie obiecując, że pokryje koszty pralni chemicznej.
Gdy odjechał Julia spojrzała jeszcze raz na wyświetlacz swojej komórki na którym widniał nowy kontakt z Rafałem Buszkiem. Wydawało jej się, że skądś zna to nazwisko, ale jako że wieku lat dwudziestu trzech i pół, cierpiała na gorszą sklerozę niż jej siedemdziesięciopięcioletnia babcia, nie mogła sobie przypomnieć skąd. Weszła do mieszkania rzucając się w stronę łazienki, która jawiła jej się jako ten raj na ziemi. Po domyciu błota i odświeżeniu się walnęła się wprost na kanapę w jedynym pokoju swojej rzeszowskiej kawalerki.
Jako, że była jedynaczką rodzice na czas studiów postanowili wynająć jej mieszkanie i pomóc w comiesięcznych opłatach. Ojciec radca prawny z niewielkiej mieściny sześćdziesiąt kilometrów od Rzeszowa, radził sobie całkiem dobrze a i praktyka weterynaryjna matki była dość dochodowym zajęciem. Julia cieszyła się, że nie musi dzielić lokum z kimś z kim na pewno by się nie dogadała. Bycie samemu miało plusy i minusy, ale przeważał fakt że nikt nie wtrącał się do tego co robiła. A lubiła na przykład słuchać głośno musicali i przynajmniej nikt nie jojczał żeby wyłączyła "tych wyjców". Ze studiami też jakoś sobie radziła tym bardziej, że miała całkiem spore szanse na aplikacje u znajomego ojca.
Ponieważ na ostatnim roku nudziło jej się niemiłosiernie, postanowiła poszukać sobie pracy. I chyba czuwała nad nią jakaś przedziwna a zarazem dobrotliwa dusza opiekuńcza, gdyż dwa dni po rejestracji w programie stażów studenckich dostała jeden z nich w lokalnym klubie siatkarskim.
Julia przeciągnęła się i wymacała na ławie pilota od wieży. Z głośników popłynął głos Sary, bohaterki "Tańca Wampirów".
Młodzieńca przemiłego tak
Widzę w życiu pierwszy raz...
Myśli Julii wróciły do Rafała Buszka. Może i jeździł jak kretyn, ale za to był miły. I przystojny. Te jego oczy w kolorze tych śmiesznych jeżyn, które mama Julii hodowała w ogródku. Jak one się... Jeżyny mszyste, takie szaroniebieskie i jakby aksamitne. Oczy Buszka też były takie właśnie, szaroniebieskie i najzupełniej urzekające.
Fajnie byłoby, pomyślała Julia, jeszcze go kiedyś zobaczyć.
____________________________________________________________
Witajcie!
Jako, że mamy jeszcze trochę wolnego czasu i Fiolka zauroczyła się pąsowymi rumieńcami na porcelanowym licu Rafała Buszka, postanowiłyśmy napisać o nim opowiadanie. Z założenia miała być melodrama, ale jak nam to wyjdzie tego nie wie nikt :D Mamy nadzieję, że tak jak losy Wronki i Jagny tak i perypetie Julki i Rafała przypadną Wam do gustu! Liczymy na szczere opinie i proszę dajcie tej parze szansę!
Pozdrawiamy serdecznie Fiolka&Martina :)
mam lat 23
dotknęłam kiedyś miłości
miała smak gorzki
jak filiżanka ciemnej kawy
wzmogła
rytm serca
rozdrażniła
mój żywy organizm
rozkołysała zmysły
odeszła
Jestem Julią
na wysokim balkonie
zawisła
krzyczę wróć
wołam wróć
plamię
przygryzione wargi
barwą krwi
nie wróciła
Jestem Julią
mam lat tysiąc
żyję - " - Halina Poświatowska
Srebrna toyota przedzierała się przez Rzeszów wśród mgieł październikowego poranka. Za kierownicą tego pojazdu siedziała jedna ze świeżo wzeszłych gwiazd polskiej siatkówki, Rafał Buszek. Siedział i dumał, o losie, który najpierw przerzucał go z klubu do klubu, teraz zaś hojnie sypnął mu sukcesami zawodowymi na niwie reprezentacji kraju, dając tym wstęp do drużyny macierzystej, czyli Asseco Resovii.
"Kto nie ma szczęścia w miłości, ten ma w kartach" mawiała babcia Rafała, która nie stroniła od brydża, a i partyjki pokera też nie odmówiła. Najwyraźniej powiedzenie owo odnosiło się także do kariery zawodowej, bo świetna passa sportowa Buszka okazała się ostatnim gwoździem do trumny i tak sypiącego się małżeństwa. W sumie nie było za bardzo czego ratować, drogi siatkarza i jego żony rozeszły się już dawno, a cokolwiek ich połączyło, zgasło bezpowrotnie.
Więc nie walczyli. Rozwiedli się za porozumieniem stron, tak samo cicho i kulturalnie jak się pobrali, oddali klucze mieszkania, które wynajmowali w Olsztynie i było po wszystkim. W progi Asseco Buszek wkraczał już jako nieskazitelnie wolny człowiek. Wolny, aczkolwiek czujący się nieco samotnie. Wracanie do zupełnie pustego domu nie było przyjemne, a jego zawód, powołanie i pasja w jednym - siatkówka, żądając ustawicznych wyjazdów nie pozwalała nawet na przygarnięcie psa.
Rafał ocknął się z tych melancholijnych rozmyślań, stwierdzając, że zupełnie na autopilocie, wjechał na tęczowy most i właśnie mija jakiegoś rowerzystę, po chamsku na niego chlapiąc błockiem z kłuży w którą wjechał. Na samym moście zatrzymać się nie mógł, zjechał zatem na pobocze w pierwszym nadającym się do tego miejscu za mostem i wyskoczył z samochodu, akurat we własciwym momencie by stwierdzić, że pechowy rowerzysta właśnie wyrżnął się w kolejnej kałuży.
Popychany poczuciem winy oraz uczynny z natury Buszek podbiegł do cyklisty, chcąc podać mu pomocną dłoń.
- Co za debil, okulary mi zachlapał! - sarknęła jego ofiara, głosem niewątpliwie damskim. - żłób kompletny!
- To ja - rzekł Rafał, pomagając rowerzystce wstać. -
- Co pan? - pod grubą warstwą błota na twarzy dziewczyny odmalowało się niezrozumienie.
- Ja jestem tym żłobem który panią ochlapał - wyjaśnił Buszek. - Najmocniej za to przepraszam.
- Jak na żłoba jest pan całkiem nieźle wychowany - orzekła dziewczyna. Jej ubranie, drwalska koszula w granatową kratę i czarne bojówki, ociekało błotem.
Ogólnie przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy, gdyż nawet zmokła kura prezentowałaby się o niebo lepiej niż ona.
- Podwiozę panią do domu. - zakomenderował Buszek podnosząc rower z kałuży. - Daleko pani mieszka?
- Niedaleko. - odpowiedziała rowerzystka. - Ale nie wiem czy chcę podróżować z nieznajomym.
- Myślę, że to da się naprawić. Rafał Buszek. - przedstawił się lekko zniekształcając r.
- Julia Płaneta. - odpowiedziała nasuwając na nos sowie okulary w czerwonych oprawkach.
- Skoro uprzejmości mamy już za sobą to proszę wsiadać do samochodu a ja spróbuję umieścić rower w bagażniku.
- Zamoczę panu tapicerkę. - zauważyła Julia.
- Pal pieron tapicerkę. Ważne żebyś dotarła do domu. - przypadkowo przeszedł z rowerzystką na ty.
Panna Julia Płaneta nie dała się dłużej namawiać i wsiadła do ciepłego wnętrza samochodu. Wygrzebawszy w plecaku chusteczki higieniczne poczęła ścierać nimi błoto z dekoltu i szyi.
Rafał zdoławszy zapakować jednoślad do bagażnika podwiózł mokre nieszczęście we wskazany adres. Podał dziewczynie swoje dane solennie obiecując, że pokryje koszty pralni chemicznej.
Gdy odjechał Julia spojrzała jeszcze raz na wyświetlacz swojej komórki na którym widniał nowy kontakt z Rafałem Buszkiem. Wydawało jej się, że skądś zna to nazwisko, ale jako że wieku lat dwudziestu trzech i pół, cierpiała na gorszą sklerozę niż jej siedemdziesięciopięcioletnia babcia, nie mogła sobie przypomnieć skąd. Weszła do mieszkania rzucając się w stronę łazienki, która jawiła jej się jako ten raj na ziemi. Po domyciu błota i odświeżeniu się walnęła się wprost na kanapę w jedynym pokoju swojej rzeszowskiej kawalerki.
Jako, że była jedynaczką rodzice na czas studiów postanowili wynająć jej mieszkanie i pomóc w comiesięcznych opłatach. Ojciec radca prawny z niewielkiej mieściny sześćdziesiąt kilometrów od Rzeszowa, radził sobie całkiem dobrze a i praktyka weterynaryjna matki była dość dochodowym zajęciem. Julia cieszyła się, że nie musi dzielić lokum z kimś z kim na pewno by się nie dogadała. Bycie samemu miało plusy i minusy, ale przeważał fakt że nikt nie wtrącał się do tego co robiła. A lubiła na przykład słuchać głośno musicali i przynajmniej nikt nie jojczał żeby wyłączyła "tych wyjców". Ze studiami też jakoś sobie radziła tym bardziej, że miała całkiem spore szanse na aplikacje u znajomego ojca.
Ponieważ na ostatnim roku nudziło jej się niemiłosiernie, postanowiła poszukać sobie pracy. I chyba czuwała nad nią jakaś przedziwna a zarazem dobrotliwa dusza opiekuńcza, gdyż dwa dni po rejestracji w programie stażów studenckich dostała jeden z nich w lokalnym klubie siatkarskim.
Julia przeciągnęła się i wymacała na ławie pilota od wieży. Z głośników popłynął głos Sary, bohaterki "Tańca Wampirów".
Młodzieńca przemiłego tak
Widzę w życiu pierwszy raz...
Myśli Julii wróciły do Rafała Buszka. Może i jeździł jak kretyn, ale za to był miły. I przystojny. Te jego oczy w kolorze tych śmiesznych jeżyn, które mama Julii hodowała w ogródku. Jak one się... Jeżyny mszyste, takie szaroniebieskie i jakby aksamitne. Oczy Buszka też były takie właśnie, szaroniebieskie i najzupełniej urzekające.
Fajnie byłoby, pomyślała Julia, jeszcze go kiedyś zobaczyć.
____________________________________________________________
Witajcie!
Jako, że mamy jeszcze trochę wolnego czasu i Fiolka zauroczyła się pąsowymi rumieńcami na porcelanowym licu Rafała Buszka, postanowiłyśmy napisać o nim opowiadanie. Z założenia miała być melodrama, ale jak nam to wyjdzie tego nie wie nikt :D Mamy nadzieję, że tak jak losy Wronki i Jagny tak i perypetie Julki i Rafała przypadną Wam do gustu! Liczymy na szczere opinie i proszę dajcie tej parze szansę!
Pozdrawiamy serdecznie Fiolka&Martina :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)